Michael Romeo - gitara
Michael Pinnella - instrumenty klawiszowe
Michael Lepond - gitara basowa
Jason Rullo - perkusja
Michael Pinnella - instrumenty klawiszowe
Michael Lepond - gitara basowa
Jason Rullo - perkusja
Underworld jest kolejnym,
dobitnym dowodem, że Symphony X należy do ścisłej czołówki progmetalu. Elementy
symfoniczne, progresywne, powerowe i thrashowe przenikają się tu w
odpowiednio dobranych proporcjach. Twórcom udało się stworzyć muzykę ambitną i
ciężką, a jednocześnie przystępną w odbiorze. Upodabnia ją to do barwnej Paradise Lost (2007), a odróżnia od Iconoclast (2011), która wielu fanom
wydawała się zbyt jednorodna i monotonna.
Underworld nie
jest – przy czym upierają się członkowie zespołu – albumem koncepcyjnym, ale
posiada sporo cech pozwalających traktować go w ten sposób. Tytuły i teksty
utworów odsyłają wprost do mitu o Orfeuszu oraz Boskiej komedii Dantego,
z inspiracji której powstały sugestywne opisy czarcich zaświatów. To zresztą nie
nowość, że Symphony X zawsze sięga po wielkie tematy.
Dwuminutowa, wyjątkowo
mroczna i patetyczna uwertura zbudowana została na brzmieniach orkiestrowych i
chóralnych, jednak pod względem muzycznym chyba nie dorównuje Oculus Ex Inferni z Paradise Lost. Złowieszczy prolog płynnie przechodzi w szaleńczo nakręcone Nevermore.
Tempo i nieustępliwa motoryka głównych riffów dosłownie miażdży uszy, a gitara
w rękach Michel Romeo staje czymś w rodzaju dźwiękowego perpetuum mobile. Dobrze,
że właśnie ten utwór zespół wybrał na singiel promujący płytę. Tytułowe Underworld
jest wolniejsze, ale za to cięższe (w refrenach Russell Allen niemal growluje) i
bardziej zróżnicowane konstrukcyjnie. Ukojenie przynosi Without You, które jest najlżejszym
utworem, dzięki czemu ma szansę szybko „wpaść w ucho” nie tylko fanom metalu.
Metalowcom zaś, przypadnie do gustu Kiss of Fire, bodaj najcięższy utwór
w historii zespołu. Agresywny, deathmetalowy niemal wstęp i ostre jak brzytwa
chorusy zdają się do Symfoników nie podobne. Charon uznać trzeba za
najmniej udany utwór albumu. Brak mu wyrazistości, zarówno w motywach gitar,
jak i partii wokalnej. Z kolei kulminacyjny moment płyty przynosi niemal
dziesięciominutowe, wielowątkowe Hell and Back. In my Darkest Hour, Run
with The Devil, a zwłaszcza końcowe Legend zbliżają się do stylistyki,
brzmienia i sposobu budowania formy liderów progmetalowej sceny – Dream
Theater. Wpisują się jednocześnie w uniwersalny schemat konstrukcyjny: mocna,
rytmiczna zwrotka, szlagierowy, bardziej liryczny refren i – w drugiej fazie
utworu – wirtuozowskie solówki. Co ważne, model ten w większości przypadków się
sprawdza – utwory są świetnie wyważone dramaturgicznie. Swansong na przykład zrazu
wysuwa na pierwszy plan temat fortepianu. Szkoda tylko, że ich początkowy temat
jest żywcem wyjęty z When All Is Lost z
Iconoclast. Druga część utworu
oryginalnością aranżacji wynagradza wtórny początek „łabędziego śpiewu” (czy
utwór nie symbolizuje czasem śpiewu Orfeusza mającego wrócić do żywych jego
Eurydykę?). Sposób figuracyjnego riffowania z Nevermore powraca w zamykającym płytę Legend. Na uwagę
zasługuje pomysł by zakończyć podróż po zaświatach niejako w pełnym biegu.
Utwór, podobnie jak sam tekst, po prostu urywa się, zostawiając słuchacza z
nutą niedopowiedzenia.
Symphony X zawsze
stawiało na kompozycję, na muzykę samą w sobie, nie tylko na
aranżacyjno-produkcyjne fajerwerki. Mamy tu przecież do czynienia z zespołem
dojrzałym, w pełni świadomym swych możliwości, o w pełni ukształtowanym stylu,
ale i z udanymi próbami jego rozszerzania. Te drobne urozmaicenia i
unowocześnienia, zdecydowanie podziałały na korzyść brzmienia i stylu. Co
więcej, na Underworld nie brakuje
wolniejszych i subtelniejszych fragmentów, balladowych, melodyjnych refrenów i
momentów muzycznego wytchnienia. Dzięki temu albumu łatwiej słucha się w
całości. Na szczególne pochwały zasługuje Russell Allen. Wokalista barwnie
różnicuje głos, pokazuje, że potrafi śpiewać zarówno agresywnie, jak, i
subtelnie (tego brakowało na przedostatniej Iconoclast).
Gdyby tak jeszcze większy użytek zrobić z klawiszy (pierwsze płyty zdają się
pod względem bardziej pomysłowe) i urozmaicić nieco popisowe, gitarowe sola
album byłby wzorcowy.