piątek, 14 sierpnia 2015

Symphony X, Underworld


Symphony X, Underworld
(24.07.2015)


Russell Allen - śpiew
Michael Romeo - gitara
Michael Pinnellainstrumenty klawiszowe
Michael Lepond - gitara basowa
Jason Rullo - perkusja




          Underworld jest kolejnym, dobitnym dowodem, że Symphony X należy do ścisłej czołówki progmetalu. Elementy symfoniczne, progresywne, powerowe i thrashowe przenikają się tu w odpowiednio dobranych proporcjach. Twórcom udało się stworzyć muzykę ambitną i ciężką, a jednocześnie przystępną w odbiorze. Upodabnia ją to do barwnej Paradise Lost (2007), a odróżnia od Iconoclast (2011), która wielu fanom wydawała się zbyt jednorodna i monotonna.
          Underworld nie jest – przy czym upierają się członkowie zespołu – albumem koncepcyjnym, ale posiada sporo cech pozwalających traktować go w ten sposób. Tytuły i teksty utworów odsyłają wprost do mitu o Orfeuszu oraz Boskiej komedii Dantego, z inspiracji której powstały sugestywne opisy czarcich zaświatów. To zresztą nie nowość, że Symphony X zawsze sięga po wielkie tematy.
          Dwuminutowa, wyjątkowo mroczna i patetyczna uwertura zbudowana została na brzmieniach orkiestrowych i chóralnych, jednak pod względem muzycznym chyba nie dorównuje Oculus Ex Inferni z Paradise Lost. Złowieszczy prolog płynnie przechodzi w szaleńczo nakręcone Nevermore. Tempo i nieustępliwa motoryka głównych riffów dosłownie miażdży uszy, a gitara w rękach Michel Romeo staje czymś w rodzaju dźwiękowego perpetuum mobile. Dobrze, że właśnie ten utwór zespół wybrał na singiel promujący płytę. Tytułowe Underworld jest wolniejsze, ale za to cięższe (w refrenach Russell Allen niemal growluje) i bardziej zróżnicowane konstrukcyjnie. Ukojenie przynosi Without You, które jest najlżejszym utworem, dzięki czemu ma szansę szybko „wpaść w ucho” nie tylko fanom metalu. Metalowcom zaś, przypadnie do gustu Kiss of Fire, bodaj najcięższy utwór w historii zespołu. Agresywny, deathmetalowy niemal wstęp i ostre jak brzytwa chorusy zdają się do Symfoników nie podobne. Charon uznać trzeba za najmniej udany utwór albumu. Brak mu wyrazistości, zarówno w motywach gitar, jak i partii wokalnej. Z kolei kulminacyjny moment płyty przynosi niemal dziesięciominutowe, wielowątkowe Hell and BackIn my Darkest Hour, Run with The Devil, a zwłaszcza końcowe Legend zbliżają się do stylistyki, brzmienia i sposobu budowania formy liderów progmetalowej sceny – Dream Theater. Wpisują się jednocześnie w uniwersalny schemat konstrukcyjny: mocna, rytmiczna zwrotka, szlagierowy, bardziej liryczny refren i – w drugiej fazie utworu – wirtuozowskie solówki. Co ważne, model ten w większości przypadków się sprawdza – utwory są świetnie wyważone dramaturgicznie. Swansong na przykład zrazu wysuwa na pierwszy plan temat fortepianu. Szkoda tylko, że ich początkowy temat jest żywcem wyjęty z When All Is Lost z Iconoclast. Druga część utworu oryginalnością aranżacji wynagradza wtórny początek „łabędziego śpiewu” (czy utwór nie symbolizuje czasem śpiewu Orfeusza mającego wrócić do żywych jego Eurydykę?). Sposób figuracyjnego riffowania z Nevermore powraca w zamykającym płytę Legend. Na uwagę zasługuje pomysł by zakończyć podróż po zaświatach niejako w pełnym biegu. Utwór, podobnie jak sam tekst, po prostu urywa się, zostawiając słuchacza z nutą niedopowiedzenia.

          Symphony X zawsze stawiało na kompozycję, na muzykę samą w sobie, nie tylko na aranżacyjno-produkcyjne fajerwerki. Mamy tu przecież do czynienia z zespołem dojrzałym, w pełni świadomym swych możliwości, o w pełni ukształtowanym stylu, ale i z udanymi próbami jego rozszerzania. Te drobne urozmaicenia i unowocześnienia, zdecydowanie podziałały na korzyść brzmienia i stylu. Co więcej, na Underworld nie brakuje wolniejszych i subtelniejszych fragmentów, balladowych, melodyjnych refrenów i momentów muzycznego wytchnienia. Dzięki temu albumu łatwiej słucha się w całości. Na szczególne pochwały zasługuje Russell Allen. Wokalista barwnie różnicuje głos, pokazuje, że potrafi śpiewać zarówno agresywnie, jak, i subtelnie (tego brakowało na przedostatniej Iconoclast). Gdyby tak jeszcze większy użytek zrobić z klawiszy (pierwsze płyty zdają się pod względem bardziej pomysłowe) i urozmaicić nieco popisowe, gitarowe sola album byłby wzorcowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz