niedziela, 13 kwietnia 2014

Bigelf, Into the Maelstrom



Bigelf, Into the Maelstrom
(03.03.2014)



Damon Fox - śpiew, instrumenty klawiszowe
Mike Portnoy - perkusja
Luis Carlos Maldonado - gitara
Duffy Snowhill - bas



- Wiesz, ja to się chyba urodziłem za późno.

- A to niby czemu?

- Bo wolę odgrzebywać jakieś stare, klasyczne płyty niż szukać po omacku czegoś nowego. Weźmy na przykład takie lata 70-te; nigdy wcześniej i nigdy później nie powstało tak wiele nowatorskich, ambitnych rockowych płyt. Gusta słuchaczy też były inne, bo to się dobrze sprzedawało! Ech… Chętnie bym się wrócił do tamtych czasów.

- Przecież różne projekty „neo-retro” są właśnie teraz bardzo modne!

- Tak, doceniam je, ale ja potrzebuję prawdziwego powrotu do korzeni.

- A nowy album Bigelf? To chyba muzyka dla ciebie.

- Tak! Znam ją! „Into the Maestrom” jest genialna, jakby z innego świata. Szkoda, że tak mało zespołów obiera tę drogę.

- Nie przesadzaj, jest kilka: wiecznie młody Yes i nieśmiertelny Uriah Heep jakoś dają radę, a i Deep Purple wydał w 2013 niezłą płytę. Black Sabbath, z którego Bigelf czerpie zresztą pełnymi garściami, też coś próbował ostatnio nagrać, ale wyszło tragicznie…

- No, cóż na szczęście Bigelf to inna bajka. U nich te tradycyjne elementy progresywnego i psychodelicznego rocka bez trudu łączą się w jakąś zupełnie nową, kosmiczną konfigurację.

- A zauważ, że robią to w sumie prostymi środkami: brzmieniami przesterowanego lub rozstrojonego Hammonda, melotronowymi smyczkami i analogowymi syntezatorami, mocnym efektem echa nałożonym na wokale. W „Professor and the Madman” jest nawet sitar. No i bębny cały czas brzmią tu dość głucho, jak z innej epoki.

- Ja to nawet z początku nie poznałem Mike’a Portnoya. Bo przecież poza końcówką progresywnego „Mr Harry McQuake” jego partie są dosyć proste.

- Wiesz, myślę, że chodziło bardziej o brzmienie i wczucie się w pewien specyficzny klimat tamtych lat. I to mu się z pewnością udało.

- A gitara? Jej przesterowana wersja brzmi wręcz dziwacznie, jest brudna i ciężka do granic możliwości. W „Hypersleep” tak bzyczy, że ledwo słychać dźwięki. Na dobrą sprawę można by komuś wkręcić, że wydano to 40 lat temu.

- A które kawałki ci najbardziej leżą?

- Hmm… Płyta jest bardzo równa. To zresztą koncept album, więc staram się widzieć ją jako całość. Ale przyznam, że najszybciej zapadają w pamięć energetyczne „Alien Frequency” i „Control Freak”. „Theater of a Dreams” też jest niezłe. Przeskoki tonacyjne w drugiej części tej psychodelicznej pop-balladki mnie rozbrajają!

- Myślisz, że jej tytuł i treść może kryć jakąś animozję do zespołu Dream Theater, z którym Portnoy niedawno się rozszedł? Tekst na początku nie wydaje się przypadkowy: „Some say, you have chose the wrong way. But pay no mind to all the things that people say, 'cause they do not have a clue. You're brave to stride and come away from the ship of fools".

- Cóż. Może to faktycznie muzyczny prztyczek w nos.

- Pozostałe utwory są trudniejsze w odbiorze. Jak się tego słucha pierwszy raz to nie wiadomo gdzie jest zwrotka, a gdzie refren. Prawie każdy utwór jest dwu- lub trzyczęściowy. „Into the Maelstrom” zawiera tyle muzycznych pomysłów, ze można by nimi kilka płyt obdzielić.

- I dobrze! Za każdym razem odkrywasz coś nowego. Dlatego płyta, mimo swej oryginalności, jest tak barwna i zróżnicowana, że można by jej słuchać w kółko.

- Tylko kto ma dziś czas i ochotę na takie słuchanie?...

- Ktoś się znajdzie. Nawet w końcówce pokręconego „ITM jest kilka bardzo chwytliwych momentów.

- Dla mnie to zdecydowanie najciekawszy numer. Nie trudno odgadnąć, że pod skrótem „ITM” kryje się tytuł płyty „Into the Maelstrom”, ale też tytuł pierwszego utworu: „Increadible Time Machine”. Maelstrom to przecież wir wodny, Bigelfowi chodzi tu więc o „wir czasów”, w który chce wciągnąć słuchacza. A robi to aluzjami. Ja tam wyraźnie słyszę pseudocytaty z Beatlesów, „Us and Them Pink” Floydów, Uriah Heep. Jeszcze ten tekst w ostatniej części: „I have memories, they are sweet, so sweet to me…”.

- Lekkie i pozytywne „Already Gone też brzmi bardzo Beatlesowsko. Zresztą cała płyta brzmi jak krzyżówka Beatlesów, Pink Floydów, Black Sabbath i Alice'a Coopera. Takie smaczki budują klimat i poziom tej płyty.

- Ale czasem też Bigelf przesadzają, wręcz męczą. Riffy są w swej strukturze bardzo proste, przez co, na dłuższą metę, monotonna. Kawałki takie jak przewidywalne „Vertigod” czy przydługie „High” nie mają tyle wyrazistości i siły przebicia co hity z dawnych lat.

- Może Led Zeppelin to to nie jest, ale cieszmy się, że ta płyta w ogóle powstała. Przecież zespół w 2009 roku praktycznie się rozleciał. Gdyby nie wzajemne wsparcie lidera Damona Foxa i Mike’a Portnoya nic by z tego nie wyszło. Nie ma co ukrywać, że „Into the Maelstrom” jest przede wszystkim dziełem tego duetu.

- Przyznam, że nie mam nic przeciwko, gdyby ten duet uraczył nas kiedyś jeszcze jednym albumem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz