Bigelf, Into the Maelstrom
(03.03.2014)
Damon Fox - śpiew, instrumenty klawiszowe
(03.03.2014)
Damon Fox - śpiew, instrumenty klawiszowe
Mike
Portnoy - perkusja
Luis
Carlos Maldonado - gitara
Duffy
Snowhill - bas
-
Wiesz, ja to się chyba urodziłem za późno.
-
A to niby czemu?
-
Bo wolę odgrzebywać jakieś stare, klasyczne płyty niż szukać po omacku czegoś
nowego. Weźmy na przykład takie lata 70-te; nigdy wcześniej i nigdy później nie
powstało tak wiele nowatorskich, ambitnych rockowych płyt. Gusta słuchaczy też
były inne, bo to się dobrze sprzedawało! Ech… Chętnie bym się wrócił do tamtych
czasów.
-
Przecież różne projekty „neo-retro” są właśnie teraz bardzo modne!
-
Tak, doceniam je, ale ja potrzebuję prawdziwego powrotu do korzeni.
-
A nowy album Bigelf? To chyba muzyka dla ciebie.
-
Tak! Znam ją! „Into the Maestrom” jest genialna, jakby z innego świata. Szkoda,
że tak mało zespołów obiera tę drogę.
-
Nie przesadzaj, jest kilka: wiecznie młody Yes i nieśmiertelny Uriah Heep jakoś
dają radę, a i Deep Purple wydał w 2013 niezłą płytę. Black Sabbath, z którego
Bigelf czerpie zresztą pełnymi garściami, też coś próbował ostatnio nagrać, ale
wyszło tragicznie…
-
No, cóż na szczęście Bigelf to inna bajka. U nich te tradycyjne elementy
progresywnego i psychodelicznego rocka bez trudu łączą się w jakąś zupełnie
nową, kosmiczną konfigurację.
-
A zauważ, że robią to w sumie prostymi środkami: brzmieniami przesterowanego
lub rozstrojonego Hammonda, melotronowymi smyczkami i analogowymi syntezatorami,
mocnym efektem echa nałożonym na wokale. W „Professor and the Madman” jest
nawet sitar. No i bębny cały czas brzmią tu dość głucho, jak z innej epoki.
-
Ja to nawet z początku nie poznałem Mike’a Portnoya. Bo przecież poza końcówką progresywnego
„Mr Harry McQuake” jego partie są dosyć proste.
-
Wiesz, myślę, że chodziło bardziej o brzmienie i wczucie się w pewien
specyficzny klimat tamtych lat. I to mu się z pewnością udało.
-
A gitara? Jej przesterowana wersja brzmi wręcz dziwacznie, jest brudna i ciężka
do granic możliwości. W „Hypersleep” tak bzyczy, że ledwo słychać dźwięki.
Na
dobrą sprawę można by komuś wkręcić, że wydano to 40 lat temu.
-
A które kawałki ci najbardziej leżą?
-
Hmm… Płyta jest bardzo równa. To zresztą koncept album, więc staram się widzieć
ją jako całość. Ale przyznam, że najszybciej zapadają w pamięć energetyczne „Alien
Frequency” i „Control Freak”. „Theater of a Dreams” też jest niezłe. Przeskoki
tonacyjne w drugiej części tej psychodelicznej pop-balladki mnie rozbrajają!
-
Myślisz, że jej tytuł i treść może kryć jakąś animozję do zespołu Dream Theater, z którym
Portnoy niedawno się rozszedł? Tekst na początku nie wydaje się przypadkowy:
„Some say, you have chose the wrong way. But pay no mind to all the things that
people say, 'cause they do not have a clue. You're brave to stride and come
away from the ship of fools".
-
Cóż. Może to faktycznie muzyczny prztyczek w nos.
-
Pozostałe utwory są trudniejsze w odbiorze. Jak się tego słucha pierwszy raz
to nie wiadomo gdzie jest zwrotka, a gdzie refren. Prawie każdy utwór jest dwu-
lub trzyczęściowy. „Into the Maelstrom” zawiera tyle muzycznych pomysłów, ze
można by nimi kilka płyt obdzielić.
-
I dobrze! Za każdym razem odkrywasz coś nowego. Dlatego płyta, mimo swej
oryginalności, jest tak barwna i zróżnicowana, że można by jej słuchać w kółko.
-
Tylko kto ma dziś czas i ochotę na takie słuchanie?...
- Ktoś się znajdzie. Nawet w końcówce
pokręconego „ITM” jest kilka bardzo chwytliwych momentów.
-
Dla mnie to zdecydowanie najciekawszy numer. Nie trudno odgadnąć, że pod
skrótem „ITM” kryje się tytuł płyty „Into the Maelstrom”, ale też tytuł
pierwszego utworu: „Increadible Time Machine”. Maelstrom to przecież wir
wodny, Bigelfowi chodzi tu więc o „wir czasów”, w który chce wciągnąć
słuchacza. A robi to aluzjami. Ja tam wyraźnie słyszę pseudocytaty z Beatlesów,
„Us and Them Pink” Floydów, Uriah Heep. Jeszcze ten tekst w ostatniej części:
„I have memories, they are sweet, so sweet to me…”.
-
Lekkie i pozytywne „Already
Gone” też brzmi bardzo Beatlesowsko. Zresztą cała płyta brzmi jak krzyżówka
Beatlesów, Pink Floydów, Black Sabbath i
Alice'a Coopera. Takie smaczki budują klimat i poziom tej płyty.
-
Ale czasem też Bigelf przesadzają, wręcz męczą. Riffy są w swej strukturze
bardzo proste, przez co, na dłuższą metę, monotonna. Kawałki takie jak przewidywalne „Vertigod”
czy przydługie „High” nie mają tyle wyrazistości i siły przebicia co hity z dawnych lat.
-
Może Led Zeppelin to to nie jest, ale cieszmy się, że ta płyta w ogóle
powstała. Przecież zespół w 2009 roku praktycznie się rozleciał. Gdyby nie
wzajemne wsparcie lidera Damona Foxa i Mike’a Portnoya nic by z tego nie
wyszło. Nie ma co ukrywać, że „Into the Maelstrom” jest przede wszystkim dziełem
tego duetu.
-
Przyznam, że nie mam nic przeciwko, gdyby ten duet uraczył nas kiedyś jeszcze jednym
albumem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz