(18.02.2014)
Russell Allen - śpiew (Symphony X)
Mike
Orlando - gitary
John
Moyer - bas (Disturbed)
A.
J. Pero - perkusja (Twisted Sister)
Nie
ma ludzi niezastąpionych. Okazuje się, że strata tak genialnego perkusisty jak
Mike Portnoy wcale nie musi zespołowi szkodzić: tak było w przypadku Dream
Theater, tak jest z Adrenaline Mob, których drugi album Men of Honor świeżością i polotem dorównuje debiutowi.
Co prawda język muzyczny
zespołu nieco się uprościł, ale nie stało się to jego wadą. Wartość Men of Honor tkwi bowiem nie w
elementach progresywnych – takich tu znajdziemy niewiele – lecz w prostocie i
sile przekazu. Płyta mieści jedenaście utworów o surowym, soczystym,
amerykańskim brzmieniu i charakterze; zespół celuje w środki rodem z tradycji
hard rocka i heavy metalu, z lekką domieszką grungu’e, nu metalu, a nawet
rapcore’u.
Trudno o lepsze i dobitniejsze
otwarcie płyty niż początkowy, instrumentalny fragment Mob Is Back. Zawziętość i energia swoistego intro
nie pozostawia złudzeń co do stylistyki kolejnych ścieżek. Come On Get Up brzmi jeszcze nowocześniej i faktycznie najbardziej
nadawało się na singiel zapowiadający album. Proste, wyraziste riffy, skandowane
i wykrzykiwane teksty zdradzają wpływy Disturbed – macierzystego zespołu nowego
basisty Adrenaline Mob Johna Moyera. Wpływy młodszych amerykańskich zespołów słyszalne
są również w funkrockowym momentami Let
It Know i Men of Honor. Ten ostatni
kusi finezyjną gitarową solówką, ale w całość brzmi zbyt mdło i ślamazarnie jak
na utwór tytułowy. Dearly Departed uderza zwięzłością muzycznej
treści i pacyfistycznego przesłania tekstu. Najdłuższe, niespełna
sześciominutowe Feel the Adrenaline
aspiruje do roli punktu kulminacyjnego albumu. I wszystko byłoby dobrze gdyby
nie fakt, że utwór jest kalką – zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej – popularnego
Fuel Metalliki. Przemożny wpływ
thrashmetalowej legendy uwidacznia się także w najcięższym na płycie Judgement Day. Niemniej jednak utwory te stanowią kawał dobrej muzyki, z
mięsistymi brzmieniami gitar i ekspresywnymi, na pół growl’owymi partiami
wokalnymi (Russell Allen śpiewa tu agresywniej i ostrzej niż z Symphony X!). Jak
na heavy metal przystało w każdym niemal utworze znaleźć można także szybkie, wirtuozerskie
sola (House of Lies). Słabszymi ogniwami albumu są ballady. Przerysowane,
archaizujące brzmienia gitar w Behind This
Eyes i Fallin' to Pieces
brzmią pretensjonalnie i pusto. Akustyczne Crystal
Clear jeszcze jakoś się broni, ale z pewnością nie dorównuje All On The Line z pierwszego albumu
zespołu.
Men
of Honor pozostawia lekki
niedosyt. To muzyka raczej „do samochodu”, nie zawsze sprawdzi się jako
przedmiot dźwiękowej kontemplacji w wygodnym domowym fotelu. Cięte riffy i
solówki, ciężki, mocny wokal spodobają się przede wszystkim fanom heavy metalu
w amerykańskim wydaniu. Miłośnikom muzyki progresywnej album po kilku
przesłuchaniach po prostu się znudzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz