czwartek, 9 stycznia 2014

Haken, The Mountain


Haken, The Mountain (2013)



Ross Jennings śpiew
Charles Griffiths gitara
Richard Henshall
gitara i instrumenty klawiszowe
Diego Tejeida
instrumenty klawiszowe
Tom MacLean  bas
Ray Hearne  perkusja





Przełom roku to dobry czas na muzyczne podsumowania, zestawienia i rankingi. Do grupy najlepszych progresywnych albumów A.D. 2013 z pewnością zalicza się The Mountain młodej brytyjskiej formacji Haken. Dla mnie, pisząc wprost, jest płytą roku.

Haken wpisuje się w gatunkowe tradycje i dziedzictwo „prastarych”, wyspiarskich mistrzów (King Crimson, Yes), ale i trochę młodszych europejskich (Pain of Salvation, Riverside, RPWL), czy amerykańskich (Spock’s Beard, Fates Warning) formacji. Muzykom udało się doskonale wyważyć środki zyskując stan formalno-treściowego balansu i brzmieniowej równowagi, bez popadania w eklektyzm i postmoderny syndrom „to brzmi jak z…”.  Metalowe i rockowe zespoły brytyjskie lubią stylistycznie sytuować się gdzieś pomiędzy mroczną, surową Skandynawią, a wesołkowatą i komercyjną Ameryką. W ramach tej przestrzeni Haken wypracował styl odrębny, wysoce oryginalny. Jego stylistyczna samodzielność dawała o sobie znać już od pierwszych płyt. Jednakże mocny start Aquarius (2010) i potwierdzenie formy w Visions (2011) na głowę pobił dojrzały lecz świeży The Mountain. Album poraża rozmaitością środków stylistycznych, mnogością motywicznych pomysłów, ale też umiejętnością ich sensownego rozplanowania, budującego konsekwentne i spójne formy. Haken po raz kolejny udowadnia, że muzyka progresywna bardzo łatwo asymiluje rozmaite, nieraz odlegle metalowi gatunki.
Proste, arcyklasycznie zbudowane i zestawiane akordy fortepianu i ambientowe tło otwierającego album The Path budują klimat wzniosły, niemal niebiański. Już po tych kilku pierwszych minutach muzyki słuchacz ma czuć, że będzie mieć do czynienia z płytą ważną i estetycznie dojrzałą, co więcej, ze szczerym i głębszym przesłaniem. Temat i słowa subtelnego The Path przywołane są jeszcze kilkukrotnie, najczytelniej w wokalnych spiętrzeniach Because It’s There i zamykającym album, instrumentalnym The Path Unbeaten. Pozostałe utwory serwują słuchaczowi większą dawkę emocji i dramatyzmu: od najbardziej optymistycznego, pędzącego krętym strumieniem kulawych rytmów i jazzujących interludiów Atlas Stone, poprzez bardziej diaboliczne i groteskowe Cockroach King (warto zwrócić tu uwagę na świetnie zmontowane partie wokalne, zwłaszcza a cappella), ciężkie, metalowe In Memoriam oraz mroczno-złowieszcze Falling Back to Earth stanowiące kulminację albumu. Kolejna, naznaczona orientalną nutą Pareidolia, przygotowuje na nostalgiczne Somebody (jego akustyczną wersję stanowi bonusowa ścieżka Nobody), którego gęstniejący finał do złudzenia przypomina złowrogie akordy Dream is Collapsing Hansa Zimmera z Nolanowskiej Incepcji. Ta ezoteryczna, spowita mgłą demonicznej harmonii niby-ballada stanowi jeden z najmocniejszych punktów płyty.
Okładka The Mountain, załączone w broszurze grafiki, tytuły utworów i teksty orbitują wokół kilku mitologicznych wątków; bezpośrednio przywołują trzy postaci: Atlasa (Atlas Stone), Syzyfa (Because It's There) i Ikara (Falling Back to Earth). Dzięki mitologicznym aluzjom i nośnej muzycznej myśli przewodniej (The Path) płyta zdradza cechy albumu koncepcyjnego. Także poetyckie i symboliczne teksty wykazują organiczną ciągłość tworząc swoistego rodzaju egzystencjalny poemat. Widać, że zespołowi zależało na wypowiedzi osobistej i emocjonalnej, ale dającej się wpisać w wymiar szerszy, bardziej uniwersalny. Tytułowa góra jest bowiem niczym innym jak metaforą ludzkiego życia, wraz z całym jego arsenałem radosnych i przykrych doznań, które nie omijają nikogo. Syzyfowa praca szarej codzienności, spełnianie z pozoru niedościgłych marzeń, za które nieraz trzeba słono płacić, bujanie w obłokach i bolesne upadki często zdają się człowiekowi wyzwaniami na miarę tytanicznego wysiłku Atlasa podtrzymującego nieboskłon. A to przecież samo życie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz